Ochocki byłby z nas dumny. Nie wynalazłyśmy machiny latającej, ale niewątpliwie wzniosłyśmy się na wyżyny i nie zeszłyśmy z nich aż do końca. Nie była to sielanka, emocje buzowały w każdej z nas, ale wspólnymi siłami dotarłyśmy na szczyt.
W składzie: Aneta Jarosz, Halszka Kościelska, Maria Widlarz, Marta Kubisiak, Martyna Króliczak, Martyna Przybył, Pola Rączka, Wiktoria Kupsik, pod nazwą Lampy Ochockiego, podjęłyśmy się udziału w Lidze języka polskiego. Drogę rozświetlał nam pan Andrzej Wiśniewski.
Przez wiadome okoliczności każda z sześciu rund odbyła się przez internet. Od października do kwietnia pracowałyśmy w pocie czoła, zarywałyśmy nocki, drżałyśmy na dźwięk słów: liga, runda, lampa, zagadnienia. Po zebraniu materiałów, jedna z nas siadała przed ekranem komputera i spotykała się twarzą w twarz ze smokiem. Czekały na nią pytania z danej dziedziny, raz z literatury, innym razem z języka.
Rywalizowałyśmy z uczniami z innych szkół, starając się nie stracić trzech szans dostanych na starcie. Nauki było dużo, szczególnie, że z pandemicznych powodów nie mogłyśmy brać udziału w rozgrywkach w trójkę, jak to zazwyczaj bywało, ale startowałyśmy pojedynczo. Nie byłyśmy jednak nigdy zdane tylko na siebie. W przygotowania była zaangażowana cała grupa. Robiłyśmy notatki, wspierałyśmy się dobrym słowem, kibicowałyśmy. A później oglądając transmisje na żywo, stresowałyśmy się razem z zawodniczką.
Dodatkową przeszkodą był fakt, że wszystkie w tym roku piszemy maturę. Musiałyśmy odpowiednio zarządzać czasem, który, jak na złość, nie chciał być elastyczny jak u Schulza, lecz płynął nieubłaganie. Trudno było również nie poddać się chmurom presji unoszącym się wraz ze świadomością, że nie gramy tylko dla siebie, ale dla całej drużyny. Jednak żadna z nas się nie poddała. Wspólnie dotarłyśmy na 2 miejsce! Walka trwała do samego końca. Ostatnia runda rozstrzygnęła nasze ostateczne miejsce na podium i pokonanie dwudziestu dwóch szkół.
Zdobyłyśmy nie tylko dużo wiedzy i doświadczenia, ale też stałyśmy się zgraną grupą.
Jestem dumna z każdej z nas. Wszystkie włożyłyśmy serce w to, żeby bogini Nike nas nie opuściła. Nad wszystkim cały czas czuwał pan Andrzej Wiśniewski, który zawsze okazywał nam pomocną dłoń i kierował całym przedsięwzięciem. Wspierał nas duchowo, stresował się nie mniej niż każda z nas. Razem osiągnęliśmy wielki sukces. Oby zwiastował świetlaną przyszłość po wyfrunięciu w dorosłe życie.
PR